4/2000
NIEDZIELA W SKANSENIE

Obecnie w chałupach skansenu prezentowane są rekwizyty, eksponaty i wystrój wnętrz obrazujący codzienne czynności związane z funkcjonowaniem domu, zagrody i gospodarstwa wiejskiego. Tak więc w domu gospodarza posiadającego pasiekę trwa miodobranie w innych domostwach piecze się chleb, wyplata się koszyki, suszy zioła. Jest tak jak o tej porze roku w wiejskich chatach w rzeczywistości bywało. To w dzień powszedni.

Ale za to w niedzielę. . .

Niedziela w skansenie to istny festyn. Przed karczmą rżnie ludowa kapela, obok garncarz, Tadeusz Suplicki, lepi z gliny garnki, śmiesznie machając nogami aby koło zamachowe od wirującego stołu miało właściwe obroty. Przyjeżdża co tydzień z Pułtuska i przywozi gotowe, na sprzedaż wyroby użytkowe i ozdobne.

W najbliższej chacie tkaczka, pani Salomea Jastrzębska z Lutocina, tka prawdziwe kilimy, dywany, sumaki i inne gobeliny. Stare , ręcznie poruszane krosno skrzypi, klekoce a czółenko prowadzące nić wśród gąszczu osnowy jakoś ciągle trafia tam gdzie trzeba. A pani tkaczka chętnie wdaje się w rozmowę z odwiedzającymi ją gapiami, tryska dowcipem i wigorem.

W sąsiedniej kuźni dźwięczy wysokimi tonami kowadło uderzane wprawną ręką doświadczonego kowala Ryszarda Wilarego, który tu co tydzień przyjeżdża z Psoty koło Lutocina. Na poczekaniu za grosze zrobi ozdóbkę a nawet podkowę. Tutaj każdy se może podymać. Miechem tłoczącym powietrze do paleniska.

Pierwszy Karczmarz Rzeczpospolitej, Tomek Stelmański, umówionych gości wita chlebem i solą przed progiem swojej karczmy Jankiela, wcześniej, zależnie od potrzeby i okoliczności, przebierając się w staropolski kontusz, ze słuckim pasem. Czerep ma na stałe podgolony po sarmacku, wąs przy tym stosownie zbindowany i głos przepity od ciągłego serwowania okowity. Polewkę z kartoflami daje w dwojaczkach glinianych. Jest też czernina z kluskami żelaznymi, chleb ze smalcem i ogórkiem kiszonym i inne specyjały! A jak od szynku odejdzie na chwilę to goście przestają składać zamówienia, każdy chce z Karczmarzem choć słowo zamienić.

Gdzieś w środku wiejskiej rzędowej zabudowy w cieniu przydomowej jabłonki klepie się masło w kierzance i można się napić prawdziwej maślanki. Plecionkarz robi kosze i pająki z wikliny, można poczekać i wykona coś na zamówienie albo kupić tanio gotowy wyrób. Na co dzień pan Wojciech Solka mieszka w Śniechach koło Ligowa i ma plantację wikliny.

Beczą owce i barany, meczą kozy, gdaczą kury, gęgają gęsi, konie dzwonią łańcuchem o żłób z rżeniem ochoczym, czekając na siodło lub zaprzęg.

Skansen żyje i tętni swoim rytmem. Sławna niebieska chałupa z malwami stoi za tło do pamiątkowych rodzinnych fotografii. Malarze artyści z paletą i sztalugami w nieskończoność malują wiejskie pejzaże z wiatrakiem na horyzoncie. Trzeba pół dnia aby wszystko zaliczyć.

Za co by ich zganić, za co. Za ceny biletów nie na sierpecką kieszeń. Wyalienował się Skansern z tutejszej społeczności, już tylko światowych gości wygląda. A może by tak, dobrym zwyczajem innych, nawet lepszych światowych, muzeów zrobić jeden dzień za darmo? Co? Panie Magnificencjo - Dyrektorze Rzeszotarski !?

Ryszard Suty