Maria Olszewska-Wierzbicka

Przeżyłam Pawiak

Halinie Starczewskiej-Chorążynie, więźniarce Pawiaka,

wspaniałemu człowiekowi, wspomnienie to poświęcam

Można to nazwać cudem! Wracają z nieodpartą siłą wspomnienia tamtych dni. Na początku 1940 r. w Sierpcu Janek Kowalski z Studzieńca wprowadził mnie do podziemnej organizacji. Pracowałam wówczas w urzędzie skarbowym, co dawało mi możność uzyskania licznych ciekawych informacji. Przekazywałam je Jankowi, który jednak wkrótce, wraz z ojcem, został wywieziony do obozu koncentracyjnego. 12 grudnia 1940 r. zostałam z rodziną wysiedlona do Generalnej Guberni. Znalazłam się w Warszawie, gdzie zamieszkałam, z siostrą Różą, u Florentyny i Antoniego Jarosów, moich krewnych, na ulicy Wspólnej 31 m.17, w lokalu będącym jednym z punktów konspiracyjnych ZWZ, wykorzystywanym przez Antoniego Jarosa ps. "Ursus" i "Drzewiecki". Rozpoczęłam na nowo pracę konspiracyjną. Stamtąd wyjeżdżali kurierzy za granicę, tam pisaliśmy potrzebne dowody tożsamości, tam również mieścił się kolportaż "Biuletynu Informacyjnego" na prowincję.

W końcu stycznia nastąpiła "wsypa". Noc z 1 lutego 1941 r. - Gestapo. Z siostrą Różą i czterema innymi kobietami przewiezione zostałyśmy na Pawiak i umieszczone w celach. Mnie, przerażoną wepchnięto do kryminalistek. O 5 rano apel, "śniadanie" (kromka razowego chleba i kubek gorzkiej, czarnek kawy). Godzina 12 obiad. Rozparzona w wodzie brukiew ("Twarzówka"), czasem kluski ("padalce"), niekiedy najlepsza - kapuśniak o specyficznym, wstrętnym zapachu. Następnego dnia znalazłam się w celi dla politycznych. Siennik z garstką słomy w pobliżu "kibla". Paraliżujący lęk ustępował. Jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z okrucieństwa wroga. Moje towarzyszki "Kotki", zwane tak od nazwiska harcerza Kota, torturowanego na Szucha, który jednak zdołał uciec. W innych celach siedziały: "Kwiaciarki", "Muzykantki", "Bronie", "Gazeciarki". Najchętniej jednak używałyśmy nazwy "Lilijki", jako że aresztowano nas za niewinność. Na szczęście Niemcy na razie zostawili część polskiej służby więziennej. Dzięki temu wiele z nas uniknęło śmierci, mimo licznych "wtyczek".

Pierwsze dni to powtarzający się więzienny rytm. Apel poranny i wieczorny, kilkuminutowy spacer i godziny posiłków. W lepszej sytuacji były te, które dostały pewne funkcje i mogły pracować w części gospodarczej więzienia: pralni, kartoflarni, szwalni, i wreszcie, zmuszone do tego w "białej szwalni" dla Niemców. Grozą przejmowało nas zabieranie na badania na Szucha. Czy wrócą? W jakim stanie? W szpitalu na "Serbii" służba szpitalna zorganizowała skrzynkę kontaktową z miastem i miejsce kontaktów współoskarżonych. Władze podziemia spowodowały, że dostałyśmy wraz z siostrą Różą funkcję w szpitalu. Skrzynką kontaktową, jako pielęgniarka, kierowała Halina Starczewska-Chorążyna, inżynier chemii, członkini POW z roku osiemnastego.

Działalność konspiracyjną w SZP i ZWZ rozpoczęła Chorążyna od października 1939 r. Aresztowana przez gestapo w lipcu 1940 r. przeszła ciężkie badania, które jej nie załamały. Dzięki niej przetrwałam ten okrutny czas. Pomagali jej dzielnie dr Babski "z wolności" oraz więźniarki: dr Czuperska i dr Irena Kononowicz. 18 stycznia 1941 r. na Pawiak przywieziono księży Franciszkanów z Szymanowa, a wśród nich zakonnika ponad wszelką miarę - Ojca Maksymiliana Marię Kolbego.

Wezwano mnie niespodziewanie do lekarza. W ambulatorium szpitala, ku memu zdumieniu, zastałam p.Chorążynę i moją ciotkę, Florentynę Jaros z naszej wspólnej sprawy, które pouczyły mnie, jak mam zeznawać. Z Różą, dzięki bliźniaczemu podobieństwu i omyłkowemu odesłaniu mnie do celi Róży, udało mi się zamienić kilka słów. W ogromnym napięciu oczekiwałam na śledztwo. Kiedy Gestapo zawiozło mnie na Szucha, byłam opanowana. Nie ulękłam się widoku pejcza i pistoletu. Odpowiadałam według ustalonego planu. Najcięższe badania przeszła moja ciotka. Przetrwała wszystko. Powiedziała, żeśmy się dzielnie spisały.

Praca w szpitalu dodawała pewnej otuchy poprzez możliwość niesienia pomocy innym, które jej potrzebowały. Wiele ich było...Dzielna i uczynna Irena Górska "Górunia" - higienistka w oddziale kąpielowym przy kwarantannie, kiedy ciężko chorą zabierano na rozstrzelanie prosiła: "Dajcie mi obrazek, wiem, że idę do piachu"...

Dziwna kobieta - "Mama Szulcowa", salowa w szpitalu na Serbii. Przedwojenna złodziejka bez skrupułów - teraz niezwykle troskliwa dla chorych, czuła i pełna poświęcenia - wypuszczona na wolność. Żegnano ją z płaczem.

W nurcie więziennych szarych dni kryły się często silne przeżycia. Otrzymałam polecenie przeprowadzenia z kąpielowego do szpitala ciężko chorą, słaniającą się, wątłą, kompletnie wyczerpaną kobietę. W wynędzniałej twarzy tylko jej oczy były pełne blasku i uroku. Wyszeptała: "Życie w więzieniu nie będzie ciężkie, skoro są tutaj takie dzieci".Kiedy z Różą podchodziłyśmy do jej łóżka, witała nas z uśmiechem i słowami: "Ptaszyny wy moje". Irena Maternowska, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, zmarła mając 43 lata. Pochowana na Powązkach. Irena Kononowicz "Nono" - lekarz kolumny sanitarnej. Jej piosenka: "Stokrotka rosła polna, a nad nią szumiał gaj" przypomniała nam utraconą wolność, słońce i błękit nieba.

Nastąpiła fala nowych aresztowań związanych z przyjazdem do Warszawy delegata rządu londyńskiego. Przywożono liczne ofiary tortur z Szucha. Przeżyłam wtedy straszną noc, kiedy przywieziono 55-letnią p.Szymborską, katowaną jeszcze w samochodzie. Jej ciało zamieniono w siną bryłę. Serdeczna opieka lekarzy przywróciła ją do życia. Po wojnie odszukała nas, aby nam powiedzieć: "Dzięki wam przetrwałam" Jedną z ofiar była p.Okupska - żona majora zamordowanego w Katyniu. Pani Platerowa po odzyskaniu przytomności, spieczonymi z gorączki wargami, wyszeptała do mnie: "trochę herbaty z cytryną - nic więcej".

Zaczęły odchodzić z oddziału męskiego transporty do Oświęcimia, a na Serbię przybywały nowo aresztowane kobiety.

Jadwiga Tereszczonko -znana malarka. Niemcy pozwolili jej rysować. W swych szkicach, m.in. Róży i moim, ocalały rysy bohaterskich kobiet z Pawiaka ("Za murami Pawiaka", L.Wanata oraz Album Międzynarodowy). Zwolniona we wrześniu 1941 r. Po wojnie, jako kierowniczka grupy konserwatorskiej Muzeum Narodowego - głównie "Grunwald" i "Psków" - wniosła wielki wkład do polskiej kultury. Danuta Terlikowska, pełna uroku 18-letnia dziewczyna, aresztowana z bronią, razem z bratem - serdeczna moja przyjaciółka. Wywieziona do Oświęcimia. Tam, po ciężko przebytym tyfusie, niesiona na rękach przez znajomego lekarza na zastrzyk z fenolu, powiedziała: "Jeżeli przeżyjesz, opowiedz wszystkim, jak zginęłam". Ów lekarz przeżył i na procesie norymberskim, jako świadek, potwórzył jej słowa. Wanda Szczęsna przebywająca w izolatce na Serbii, okrutnie katowana, aresztowana w drukarni, w której zamęczono jej męża. Nikogo nie wydała. W Ravensbrü ck, po odczytaniu wyroku, szła na śmierć spokojna i opanowana. Poetka Alina Przygocka ps. "Krystyna" napisała wiersz pt."Święta Barbaro - górników Patronko", poświęcony tejże drukarni, kończący się słowami: "Daj zapłacić krwią żywą za Wielką Polskę". Wiersz ten, jako modlitwę podziemia wygłosiłam na uroczystości 70-lecia w naszym Kole. W bibliotece więziennej poznałam daleką moją krewną, p.Drewnowską, żonę historyka Karola Drewnowskiego, który w 1938 r. był delegatem w gimnazjum sierpeckim na mojej maturze. Przeżyła Ravensbrü ck. Karol Drewnowski wraz z synem w 1940 r. zginął w Palmirach. Na Serbii poznałam drugą moją ciotkę - Marię Karską. Przeżyła Ravensbrü ck. Takich, jak ona było wiele. Wszystkie je łączyło jedno słowo - Ojczyzna. Dla niej szły na tortury i śmierć. Nie wszystkie potrafiły przejść przez mękę i krzyżowy ogień pytań. Liczy się jednak ich ofiara. Przetrwać te dni grozy, pomogała strażniczka z Pawiaka, Lusia Uzarówna-Krysiakowa ps. "Myszka", szczupła i niepozorna. Jej sylwetkę podkreślał mundur więzienny i duża czapka z daszkiem przysłaniającym jej ogromne, szare oczy i drobną twarzyczkę. Pozornie surowa, niezrównana w przenoszeniu grypsów. Dla ciężko chorych przynosiła Komunię Św. Zginęła w Powstaniu Warszawskim. Wielka duchem, mała Lusia - nieustraszona oddziałowa z Serbii. Przykładem człowieka, niosącego pomoc więźniom z narażeniem własnego życia, była również komendantka oddziału kobiecego, Wanda Danuta Gawryłow-Jankowska, aresztowana przez Gestapo w maju 1942 r. Przeżyła.

Upłynęły 4 miesiące mojego pobytu na Pawiaku. Okres napiętego oczekiwania, co z nami będzie? Drugie badania odbyły się na Szucha. O wiele cięższe. Aresztowany został mój wuj - Antoni Jaros ps. "Ursus". Nie jestem w stanie opisać przebiegu śledztwa. Nie umiem opowiedzieć, jak przetrwaliśmy tych kilka strasznych godzin. W trakcie badań "Ursus" był torturowany, ale jego żona, ani córka Maria nie załamały się. Wuj, po kilkumiesięcznym pobycie na Pawiaku, zginął w Oświęcimiu. Żona i córka przeżyły Ravensbrü ck. Mogiła ciotki i wuja jest na cmentarzu we Włocławku. Na niej tablica:"Ursus" i "Flora" - żołnierze Polski Podziemnej"

Któregoś dnia kwietnia odszedł jeden z pierwszych transportów na rozstrzelanie. Do dziś słyszę odgłosy ich stóp na chodniku. "Do widzenia" krzyknęła jedna z nich. Były takie młode.

Na początku czerwca 1941 r. po raz ostatni wieziono nas na Szucha. Przesłuchanie było tylko formalnością. Dowiedziałyśmy się już wcześniej, że będziemy zwolnione. Wreszcie 12 czerwca usłyszałyśmy wyczytywane nazwiska: Hanka Orlikowska, Wanda Stefaniak, Rozalia Olszewska i Maria Olszewska.

Dziwne to było uczucie. Jakieś niedowierzanie, zdziwienie i ogromna ulga. Wiadomość rozeszła się po szpitalu błyskawicznie. "Bliźniaki idą na wolność". Radość wśród chorych, pocałunki,pożegnania, polecenia - wzruszały do łez.

Udało nam się pożegnać z ciocia Florą. Było to nad wyraz trudne. Na jej twarzy pojawiła się radość, którą tuszowała naszą rozłąkę. Zobaczyłyśmy ją dopiero po 4 latach. Ostatnie pożegnanie z p.Haliną Chorążyną. Słuchałyśmy ze wzruszeniem jej poleceń na dalsze nasze życie, a hamowane łzy pozwoliły mi tylko powiedzieć: "w razie potrzeby proszę na nas liczyć". Zamknęły się za nami drzwi szpitala. Wyszłyśmy wzbogacone wartościami, jakie przynosi cierpienie. W kąpielowym jeszcze pożegnanie z Górunią - pożegnanie z uśmiechem, bez świadomości, że widzę ją ostatni raz. Dała mi papierosa, wypaliłam go jednym tchem. Przejście przez bramę Syberii do kancelarii, zejście po schodach do głównej bramy, zgrzyt klucza i już... przed nami wolność i ciepły, pogodny dzień czerwcowy.

Ubrane zimowo, poszłyśmy piechotą na Marszałkowską 74. Drzwi otworzył nam ojciec. Łzy zabłysnęły mu w oczach. Matki nie było. Poszłam na ul.Bagatela, gdzie powinna być. Nacisnęłam dzwonek. Nie poznałam starej, wynędzniałej kobiety, otwierającej mi drzwi. Dopiero głos - "czego panienka sobie życzy?" uświadomił mnie, że to Matka.

Wyszeptałam tylko:"Mamo! Mamuśku!" i nagle poczułam, że całuje moje ręce, głowę, oczy, twarz. Z jej piersi wydobywał się szloch. " Nie płacz, przecież już jestem i Róża też". Przylgnęłam do jej kolan, do jej wychudzonych dłoni. Zrozumiałam, jak bardzo tęskniła i jak drogo ją kosztował nasz pobyt na Pawiaku. Teraz stała się jedną z niewielu, szczęśliwą matką. Dopiero teraz do jej świadomości dotarło niebezpieczeństwo, które mi groziło i co czeka te, którym nie było przeznaczone wyjść za otwartą bramę. Wszystkie uczucia i myśli pozostały przy tamtych, które nadal wstają przed wschodem słońca na poranny apel, sprzątają korytarze i cerują więzienną bieliznę, obierają ziemniaki, tęsknią za domem na wolności, albo w kąciku nucą cichutko: "Stokrotka rosła polna, a nad nią szumiał gaj" . Pozostały za bramą "Kwiaciarki" i "Muzykantki", "Bronie", "Kotki", "Gazeciarki" i "Lilijki'. Pozostały starsze kobiety i młode dziewczyny z niezłomną postawą wobec wroga, z odwagą i męstwem, z godnością i podniesioną głową wobec wciąż zaglądającej w oczy śmierci. Kobiety z Serbii.

Są dla mnie synonimem bohaterstwa i walki dla idei. Ojczyzną ich - Polska, godłem - Orzeł niepokonany, a sztandar - biało-czerwony.

To o nich, po wojnie,w książce "Za murami Pawiaka" Leon Wanat napisze: "W wiosenny dzień, pełen slońca, wyruszyły w ostatnią drogę" . Wyruszyły na krwawą egzekucję do lasów Sękocińskich.

W kilkanaście lat później odwiedziłam to miejsce. Chciałam uczcić ich pamięć. Ale tylko sosnowy bór przygarnął tę mogiłę z granitowym głazem i wyrytą na nim datą trwającej przez parę godzin egzekucji. Mogiłę, porosłą trawą i zielonym mchem, zroszonym męczęńską krwią Więźniów Pawiaka. Tych, którzy z zawiązanymi oczami, pośród salw karabinowych, zdołali wołać "Jeszcze Polska nie zginęła".

Klęczałam z nisko pochyloną głową i zapragnęłam im powiedzieć: Wandziu, Anito, Góruniu, Stasiu, Irenko, Kamilo i Wy wszyscy - Nasza Polska nie zginęła, ona dla nas nigdy nie zginie.

Kiedy podniosłam głowę, ogarnęła mnie cisza leśna, a promienie słońca przeciskały się przez korony drzew i padały na martwy kamień.

A ja przeżyłam Pawiak ...

Przedruk z czasopisma "Barbakan. Czasopismo Turystyczno-Krajoznawcze Mazowsza" 1996 nr 156-157 s.115-117